Jest człowiek i przestrzeń. Rozmowa ze zdobywcą Pucharu Gordona Bennetta
rozmowa z Jackiem Bogdańskim – mistrzem świata
i zwycięzcą międzynarodowych zawodów balonowych o Puchar Gordona Bennetta
Maciek Tomaszewski: Jak się w ogóle zaczęła Pana pasja do balonów gazowych?
Jacek Bogdański: Od zawsze chciałem latać – na czymkolwiek. Ale czasy były takie, że w Warszawie bardzo trudno było zdobyć licencję – czy szybowcową czy samolotową. O balonach nikt jeszcze nawet nie myślał. I dotrwałem tak wieku 49 lat, kiedy któregoś razu – gdzieś nad morzem – zobaczyłem balon. Postanowiłem wtedy spełnić swoje marzenie i zrobić licencję. Zadzwoniłem do aeroklubu. I w ten sposób zacząłem tę przygodę. A potem mój znajomy zaproponował mi, żebym zastąpił go w załodze balonowej – bo jemu akurat coś wypadło i nie mógł wziąć udziału w jednych zawodach. W ten sposób pierwszy raz leciałem balonem. Byłem w Białymstoku na mistrzostwach Polski – w załodze. Pamiętam, że było bardzo przyjemnie i sympatycznie, chociaż na początku trochę się przestraszyłem tego balonu. Za to później tak mnie już wzięło, że sam zacząłem rozglądać się za balonem. Kupiłem swój pierwszy balon i zacząłem latać regularniej. W pierwszym roku zrobiłem bardzo duży „nalot” – prawie sto godzin. Jak na balon, to jest naprawdę olbrzymia liczba godzin. Latałem w kółko. Potem zostałem instruktorem. A potem, jak każdy z baloniarzy, marzyłem o tym, żeby latać balonem gazowym.
Czyli balonem, który wypełniony jest gazem lżejszym od powietrza. Żeby pójść do góry, wyrzuca się z niego balast. Tego balastu jest prawie pół tony, czasem więcej. Najczęściej jest to piasek. Z drugiej strony, kiedy się wypuści trochę gazu, balon idzie w dół. Tak to wygląda w uproszczeniu. Oczywiście taki balon posiada cały szereg innych – bardzo dziwnych zachowań. Trzeba się ich nauczyć i opanować. Bo lata on trochę inaczej niż normalny balon.
I mniej więcej 5 lat temu zacząłem latać balonem gazowym. 4 lata temu pierwszy raz wziąłem udział w Pucharze Gordona Bennetta – zajęliśmy wtedy miejsce ósme. W następnym „Gordonie” mieliśmy szóste, w następnym – dwunaste. A w 2018 roku zwyciężyliśmy.
MT: Co było przyczyną sukcesu?
JB: Strategia. Latanie balonem gazowym to jest sport zespołowy. To są osoby w balonie i osoby na ziemi. Najważniejszy w zespole jest szef meteorologów. On zajmuje się przygotowaniem nam trasy pod względem lotniczym, m. in. warunków atmosferycznych. Chodzi o to, żebyśmy jak najlepiej wykorzystywali wiatry, które są na różnych poziomach, żebyśmy nie wchodzili w strefy lotnisk itd. Trasy, które pokonuje się balonem są rzędu kilku tysięcy kilometrów. To są 2-3 dni w powietrzu. I udaje się. Balon, który znajduje się w powietrzu, ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi statkami powietrznymi.
MT: Podczas ostatniego Pucharu byli Panowie w powietrzu ponad 50 godzin, prawda?
JB: Tak. Chyba 54. Zaraz policzę… 54 godziny i 29 minut. Jakby nie patrzeć, dwie i pół doby. Trzeba mieć końskie zdrowie, żeby wytrzymać we dwóch na powierzchni tego stolika w temperaturze -20°C.
MT: Powierzchnia to, zdaje się, jest 1,2 metra kwadratowego?
JB: Tak, dokładnie tyle.
MT: Interesują mnie, w związku z tym, pewne techniczne szczegóły…
JB: Toaleta? (śmiech) Za burtę. Natomiast…, no życie w balonie jest w pozycji siedzącej. Z jednej strony człowiek chciałby już rozpocząć normalne życie i móc na przykład po prostu pochodzić. Z drugiej ma cały czas napiętą uwagę. Cały czas lecimy lotem kontrolowanym, cały czas mamy kontakt z kontrolą lotu. Cały czas musimy być bardzo skupieni. No nie jest to proste.
MT: Przez tyle czasu, to nic dziwnego. Spali Panowie w ogóle?
JB: Tak. Ale na te 2,5 dnia, to może po 40 minut każdy. Także jest to bardzo męczące. Nie jest to łatwy kawałek chleba. Aczkolwiek samo zwycięstwo w „Gordonie Bennetcie” jest olbrzymim wyróżnieniem. To jest największe trofeum, jakie można zdobyć w sporcie lotniczym.
Jacek Bogdański wraz z Mateuszem Rękasem i zespołem w 2018 roku zwyciężyli w najbardziej prestiżowych zawodach balonowych na świecie i zdobyli Puchar Gordona Bennetta. Ich zadaniem było pokonanie bez lądowania jak najdłuższej odległości od startu. Polacy przelecieli ponad 1145 km. Na drugim miejscu znaleźli się Amerykanie, a na trzecim Niemcy.
MT: Udział w tego typu zawodach męczy bardziej fizycznie czy psychicznie?
JB: I tak i tak. Psychicznie jest to męczące, bo trzeba wytrzymać ze sobą na tak małej przestrzeni. Człowiek zaczyna to odczuwać po trzech godzinach. A co dopiero po dziesięciu… Ale z drugiej strony ma się dostęp do dużo większej i otwartej przestrzeni. Właśnie to jest cudowne w balonie, że nie jest się w żadnej zamkniętej kapsule, tylko jest człowiek i przestrzeń.
MT: Jaką balonową przygodę wspomina Pan najbardziej? Oczywiście zaraz po „Gordonie Bennetcie”?
JB: Przygód jest cała masa. W zasadzie każdy lot jest trochę przygodą.
MT: A może wydarzyło się coś niebezpiecznego?
JB: O, były najróżniejsze sytuacje. Z każdej na szczęście, jak widać, wyszedłem w całości. No, ale jedna z trudniejszych przydarzyła mi się kiedyś w Krośnie, kiedy mój balon (wtedy leciałem balonem sportowym) dostał potężne uderzenie wiatru i zaczął lecieć poziomo. Ale wyszliśmy z tego cało. Innym razem nasz balon zaczął się niebezpiecznie wznosić z prędkością 12,5 metra na sekundę. To też było ekscytujące przeżycie.
MT: Trzeba mieć nerwy ze stali i chyba nie można mieć lęku wysokości w tym sporcie.
JB: To na pewno. Ja pamiętam wysokość do 6 kilometrów. A w czasie ostatniego „Gordona” wznieśliśmy się do 5700 metrów.
MT: Co się najpiękniej ogląda z balonu?
JB: O, najważniejsze. Bardzo ciekawe rzeczy. Na przykład bardzo fajnie widać cień balonu na chmurze. Taki trochę efekt ‘halo’. Widać tylko taką jasną obwódkę. Już sam pobyt w chmurze robi duże wrażanie. Ale można zaobserwować też bardzo ciekawe zjawiska meteorologiczne. Widzieliśmy na przykład obłoki srebrzyste – bardzo rzadkie zjawisko. To są najwyższe obłoki, jakie z Ziemi można obserwować – w ściśle określonym sektorze, w ściśle określonym dniu. Właśnie takie obłoki nad ranem, o świcie żeśmy widzieli. To są ślady meteorytów. Bardzo charakterystyczne. Bardzo trudne do zobaczenia. I bardzo piękne.
Nie mówiąc o tym, że fascynujące w balonie gazowym jest to, że jest kompletna cisza. Nie ma żadnych palników. Jest po prostu człowiek w ciszy i w przestrzeni. Jest się na wysokości kilku kilometrów i słyszy się szczekające psy. Są takie loty, że się leci 2 dni nad morzem. Balon to jest w ogóle taki archetyp latania. No, to wszystko robi wrażenie.
MT: O ile wiem, w Polsce uprawia się ten sport jednak dosyć trudno…
JB: Niestety nie mamy zaplecza. Na treningi musimy jeździć do Niemiec – aż pod granicę belgijską. To jest cała wyprawa. W Polsce są tylko dwa balony gazowe. Trzeba przeznaczyć dużo środków własnych, żeby ten cel osiągnąć. No, ale da się.
MT: To tym bardziej należy się Wam podziw za zwycięstwo.
JB: Nie było łatwo. Polska czekała na to zwycięstwo 35 lat. W ogóle to jest szóste zwycięstwo Polski w historii Pucharu Gordona Bennetta. 4 zwycięstwa były jeszcze przed wojną. 3 września ’39 roku start miał się odbyć ze Lwowa, ale nie doszło do niego ze względu na wybuch wojny.
MT: Dziś też chyba nie udałoby się stamtąd lecieć, ale to z tego powodu, że Ukraina nie należy do państw „otwartych” dla „Gordona Bennetta”, prawda? Podobnie jak Rosja. Nie wiem, co z Białorusią.
JB: Rosja – bezwzględnie nie. Z Białorusią trwają rozmowy. Jest prawdopodobieństwo, że Białoruś będzie otworzona. To by znacznie ułatwiło lot i to byłby z pewnością jeden z ciekawszych „Gordonów Bennettów”. Chociaż obecnie też jest ciekawie, bo, jeśli chce się tamtędy lecieć, trzeba zmieścić się między Kaliningradem a Białorusią i wcelować w ten 50-kilometrowy pas. A gazowcem nie jest to proste.
Bardzo Panu dziękuję za rozmowę.
Cała przyjemność po mojej stronie.
rozmawiał Maciek Tomaszewski
[zdjęcia z prywatnego archiwum Jacka Bogdańskiego]
Jestem także tutaj >>Facebook i tutaj >>Instagram, a także tutaj (ale na razie mało) >>YouTube